sobota, 26 grudzień 2015

Ulisses, malarstwo abstrakcyjne i wino #3

blog

Tego dnia, a w zasadzie wieczoru Nowy Sącz przypominał Dublin. Mgła była bardzo gęsta. Mgła pomieszana ze smogiem. Niestety, Nowy Sącz dzierży drugie miejsce w Polsce po Krakowie w tej niechlubnej, smogowej konkurencji. Inżynier wąskiej specjalizacji wygłosił, na środku rynku, porywający wykład na temat smogu, jego genezy, sposobów zaradczych. Co prawda, jego wąska, elitarna specjalizacja nie była związana ze smogiem, ale jego inżynierska erudycja jest bardzo szeroka. Pamiętamy monologi w powieści Ulisses: o Szekspirze Stefana Dedelusa, albo Blooma o sztuce kulinarnej. My to przeżywaliśmy na żywo, na naszym sądeckim rynku. Niesamowite. Ta opowieść o smogu trwała całe 16 minut i wprowadziła nas w demoniczny nastój, zaczęło to wszystko komponować się razem, pasować do siebie. Czy malarstwo abstrakcyjne nie bywa czasami demoniczne? Oczywiście, że nie ma nic wspólnego ze sądeckim smogiem, ale tutaj chodzi meta korelacje. Wydawało nam się, że to co jest naszym udziałem tego dnia nie jest przypadkowe, a czymś zdeterminowane. Czy może istnieć zdeterminowany przypadek? Ktoś nawet wspomniał o Przypadku Kieślowskiego. Pójdziemy na prawo i wydarzy się coś innego niż, jeżeli pójdziemy na lewo. Coś nad nami wisiało, oprócz mgły i smogu. Poszliśmy prosto.

Po chwili znaleźliśmy się w zgoła odmiennych okolicznościach. Weszliśmy do restauracji w podziemiach sadeckiego ratusza, na zapowiadane spotkanie. Przychodziły nam na myśl różne możliwości, że to: może prezydent miasta, a może jakichś abstrakcyjny artysta, a może nawet arcymistrz międzynarodowy brydża, zdobywca ostatniego mistrzostwa świata. Taką sugestię zgłosił szwagier. Schodziliśmy w dół, do podziemi, schodów w dół jest kilkadziesiąt. Podążaliśmy nerwowo za inżynierem wąskiej specjalizacji. Podszedł do stolika, przy którym siedziały trzy osoby, dwie młode, przystojne kobiety i jeden mężczyzna w sile wieku. Skojarzenie nasunęło się machinalnie: mężczyzna to germański Wotan, a kobiety to jegoWalkirie.

Przywitaliśmy się, padły imiona, które i tak się zaraz zapomina. To nawet zabawne, jak potem się je wyławia z toku rozmowy. Uważamy, że każdy na takich spotkaniach powinien przyjść z małą karteczką z imieniem i postawić ją przed sobą, to byłoby po prostu praktyczne. Ale jednego imienia nikt nie zapomniał. Tadeusz. To magnetyczne imię zdradzało jakąś enigmatyczną profesję. Rozmowa toczyła się wartko, ale padały same banały, jak to na początku rozmów osób, które się jeszcze nie znają. Dyskretnie zasugerowaliśmy inżynierowi wąskiej specjalizacji, aby wygłosił raz jeszcze wykład o smogu, aby podnieść poziom naszej dyskusji. Odmówił, bo on nie lubi się powtarzać. Sprawę także załatwiły walkirie; było jak w trzecim akcie znanej opery Wagnera, tym fragmencie, który znamy z Czasu Apokalipsy. Wotan uciszył je jednym gestem…

Zapytał inżyniera wąskiej specjalizacji, jak mu się podobały zdjęcia. Zimny dreszcz przeszedł po plecach. O jakie zdjęcia chodzi? Kompromitujące kogoś? Tyle ostatnio tego typu nagrań, zdjęć. Okazało się na szczęście, że chodzi o zdjęcia artystyczne. Odetchnęliśmy. Inżynier wąskiej specjalizacji wygłosił wówczas równie porywającą mowę, jak tę o smogu. Opowiadał o fotografiach, o swoich wrażeniach. Zapanował artystyczny klimat. Domyślimy się, że Tadeusz jest fotografem, autorem wielu wystaw fotografii artystycznej, że lubuje się w fotografowaniu tego, czego inni nawet nie pomyśleli aby uwieczniać na zdjęciach. Wyciągnęli urządzenia elektroniczne. No i zobaczyliśmy pierwsze zdjęcia…

Rury, zawory, kotły, paleniska, całe ciepłownicze ustrojstwo było na tych zdjęciach. Czysta awangarda obrazu. Szaleństwo? Przy oglądaniu czterdziestego zdjęcia wszystko zaczęło się układać w jedną całość. Przypominało to perwersyjny pasjans, bardziej kart tarota niż tych brydżowych. Wiedzieliśmy, że nic tego dnia, wieczoru i nocy nie może być normalnie. Wybraliśmy kilka zdjęć z tej zdumiewającej kolekcji.


Inferno. To jest tzw. judasz, przez który można zajrzeć do trzeciego kręgu piekielnego. A tam, jak wiemy, zamieszkują żarłocy i opilcy. Pije się tam wyłącznie winiawkę, którą zagryza się zatęchłym salcesonem.


Wodopój. Taki tytuł nadaliśmy temu zdjęciu. Upodmiotowienie i naturalizacja może dotyczyć wszystkiego. Przesłanie tego zdjęcia jest głęboko humanistyczne. Ciarki przechodzą po plecach. Do tego kolor dojrzałego 20-letniego burgunda.


Zawór wciągany na szafot. Nic i nikt nie może czuć się bezpiecznie w postmodernistycznej współczesności.

Wnętrze sumienia. Tłok podaje bieżące zdarzenia, które są poddawane moralnej obróbce. W niebieskiej części instalacji znajdują się wyroki oczyszczone z wyrzutów, one są transportowane bezpośrednio do pamięci.

Chcieliśmy się napić czegoś zimnego, ochłonąć. Na wybieranie wina nie było głowy, zresztą w tym miejscu wina nie było, o ile należy liczyć wino z włoską nazwą. To skądinąd skandal, aby nie posiadać wina w tym miejscu. Zamówiliśmy zimne piwo. I w tym miejscu głos zabrał Tadeusz. Odradził nam picie tego piwa, nazwał je korporacyjnym i z dużym znawstwem przedmiotu opowiedział z czego, to niby piwo, jest robione, że z proszku, że w jedną dobę, że goryczka pochodzi z żółci zwierzęcej. Stwierdził, że te informacje ma z dobrze poinformowanego źródła. Był bardzo sugestywny. Odłożyliśmy szklanki. Po czym poprosiliśmy kelnerkę, aby zabrała kufle  z naszego stołu. Oświadczyliśmy zgodnie, że piliśmy po raz ostatni w życiu piwo korporacyjne. Bez większego żalu, przecież jest wino.

W tym samym czasie Tadeusz zamówił kufel tego właśnie piwa. Oniemieliśmy. O co tutaj chodzi? Zaraz się wyjaśniło. Poprosił, aby to niby piwo podgrzać, dosypać goździków,cynamonu i soku malinowego. Bez większego namysłu wyjaśnił, że to niby piwo tylko w takiej formie nadaje się jako tako do konsumpcji. Niesamowite. To niemalże jak cud, z Kany Galilejskiej. Zachęcony tym szwagier, udał się do bufetu i zamówił 12 grzańców z podobnymi dodatkami, na bazie popularnego wina (winiawki, jak pisze klasyk) o włoskiej nazwie. Pani kelnerka przyniosła nam zgrabne kufelki. Wypiliśmy. Rzeczywiście, można pić ten płyn. Czuje się ciepło, goździki, cynamon, kwasek z wina, alkohol grzeje wyraźnie. Chemiczny kontekst jest wyczuwalny, jeżeli płyn się ochłodzi. Pić należy zatem, gdy jest gorący. Nawiasem, to doskonały pomysł dla sprawy kiepskich win. Proste, należy je pić w postaci grzańca. Większa część win z dyskontów doskonale nadaje się do grzańców. Tak banalnie można rozwiązać problem kiepskich win, winiawki. Człowiekiem, który rozwiązał ten problem jest Tadeusz, przy pewnym wkładzie szwagra.

Cały czas przeglądaliśmy zdjęcia, jak się potem okazało, sądeckiego zakładu ciepłowniczego, czyli tego, który pośrednio odpowiedzialny jest za smog. Wszystko się wiąże w jedną całość. Jedna historia daje początek kolejnej. To podobnie, jak w filmie J.W.Hasa Rękopis znaleziony w Saragossie. Pisaliśmy kiedyś o tym filmie, polecamy lekturę tego tekstu. Z 1-miutową częstotliwością chwaliliśmy Tadeusza. On bez żadnego gestu przyjmował te pochwały. To także nam imponowało.

Okazało się po chwili, że Tadeusz jest także malarzem i to preferującym konwencję abstrakcyjną. To niesamowite. Zadaliśmy mu pytanie wprost, czy zna twórczość Ryszarda Miłka. Oświadczył, że nie dość, że zna, to zna bardzo dobrze, ponieważ razem malowali wspólne obrazy, razem urządzali wystawy, a także ich drogi artystyczne wielokrotnie się splatały. Ten wieczór jest pełen niespodzianek, ale te wszystkie konwergencje przyprawiają o zawrót głowy. Wówczas to, Tadeusz nam się w pełni przedstawił, jako: Tadeusz Zych z Krakowa, malarz i fotografik, prowadzący biznesowo progresywną agencję marketingową.

Zapytaliśmy Tadeusza, co robi w naszym mieście, czy wielki Kraków aby go znużył? Może postanowił odwiedzić Nowy Sącz, bo też odbywa jakąś swoją wędrówkę. Odpowiedział coś niejasno i wymijająco. Uznaliśmy, że podobnie jak my krąży po mieście, bo pewnie Nowy Sącz bardziej przypomina mu Dublin, niż Kraków. A w jakim momencie powieści Ulissesa się znajduje, nie śmieliśmy zapytać. Dla nas jest to bodaj siódmy epizod, a dla niego może trzeci. Narracja w Ulissesie jest ruchoma, zachodzi na siebie, jest interakcji. Nie eksploatowaliśmy tego wątku, ponieważ pokazał nam kolekcję swoich obrazów. To była druga kolekcja malarstwa abstrakcyjnego tego samego dnia. Dużo, jak na amatorów.

Zobaczyliśmy tam obraz, który nas szczególnie zelektryzował. Było w nim coś przykuwającego uwagę. Ten obraz publikujemy na początku każdego tekstu naszego mini cyklu. Przyjrzyjmy mu się teraz raz jeszcze. Interpretowanie obrazu abstrakcyjnego to nie łatwa sprawa. Wykładni dokonuje się pod wpływem chwili, bieżącego nastroju, skojarzeń, narzuconych sugestii, wspomnianego wcześniej strumienia świadomości. Podobnie jest też przy ocenianiu wina, ktoś rzuci sugestię, że wyczuwa niuanse lukrecji i większość także zaczyna wyczuwać ową lukrecję. Człowiek ma naturę stadną, nie trudno nim manipulować, ale także jest podatny na to poprzez swoje stadne inklinacje. Wracając do odczytywania obrazu, ktoś rzucił niezbyt oryginalne skojarzenie, że to jest obraz zanieczyszczonego, zmęczonego, postrzępionego, drgającego powietrza, czyli smogu. Tak właśnie, inżynier wąskiej specjalizacji, w sposób niezamierzony, narzucił skojarzenia. Kilka osób fascynowało się tym porównaniem.

Tadeusz nie komentował niczego. Prawdopodobnie był przyzwyczajony do różnych, często kuriozalnych, porównań i interpretacji. Oczywiście, ta powściągliwość Tadeusza nam się podobała, to jego zezwolenie dane amatorom do: szarżowania, rzucania coraz bardziej udziwnianych skojarzeń. Ten interpretacyjny proceder jest podszyty nieszkodliwym narcyzmem. Pal diabli szczegółowe interpretowanie! My uznaliśmy ten obraz, tak generalnie, jako emblematyczny dla całości malarstwa abstrakcyjnego, w naszym rozumieniu, rzecz jasna. Opublikowaliśmy go już trzeci raz. Wyprzedzamy pytania: nie wiemy, ile kosztuje i czy jest do kupienia. Pięknie prezentowałby się w piwniczce winiarskiej…

Była godzina prawie 22.30. Powieściowy Stefan Dedelus udał się o tej porze do burdelu w kompanii wesołych studentów. Grzane wino odciskało także piękno na naszej świadomości, ale do burdelu nie zamierzaliśmy iść. Poza tym, były z nami dwie walkirie… Ktoś rzucił takie skojarzenie, ale chodziło mu o magiczny burdel z filmu Piękność dnia Luisa Bunuela. Cichy, kameralny, romantyczny burdel, w którym klientów fetuje osoba o powierzchowności Catherine Deneuve. Perwersja? Surrealizm? Abstrakcja? No dobrze, nie pogłębiajmy tematyki burdeli.

Na tym nie skończyły się wypadki tego dnia, wieczoru i nocy. Resztę opowiemy w kolejnym odcinku.

DUE

Dodaj komentarz