wtorek, 10 grudzień 2013
Paradoks Albertyny
Zameldowaliśmy się w hotelu w Pommard. Dziwny to był hotel, atmosfera jaka tam panowała podobna była do atmosfery Sklepów Cynamonowych opisanych przez Brunona Schulza. Hotel znajdował się w centralnym miejscu Pommard, przy ulicy i placu. Pommard do mała mieścinka, a w sumie to wioska. Trudno było nawet pomyśleć, że w tej wiosce powstają wina słynne w całym świecie. Wioska ta jest w sumie podobna do całej Burgundii, jest leniwa i introwertyczna. To ją kompletnie różni na przykład od Alzacji, ekstrawertycznej, cukierkowej, piernikowej, trochę jak kraina Jasia i Małgosi. Burgundia winiarska to jak lektura Marcela Prousta, jak preludia Claude Debussego. Jest pełna: niuansów, pułapek, prowokacji, imponderabiliów. Celem naszej podróży uczyniliśmy rozwiązanie paradoksu piont noir. Tutaj w Burgundii jest to szczególnie trudne, ale i wyzywające. Wierzyliśmy, że rozwiążemy ów paradoks i sięgniemy po laur pełni zrozumienia piont noir. Już hotel, baza dla naszych winiarskich wypadów, nastroił nas do wyzwań. Pełen był jakichś zakamarków, dziwnych przedmiotów, o tajemniczym przeznaczeniu. Kurz i pajęczyny były z pewnością intencjonalnym elementem wystroju wnętrz. Na ścianach wisiały portrety i drzewa genealogiczne rodzin winiarskich. Zdefragmentowane przyrządy winiarskie, prasy, beczki wciągały nas w sam środek tajemnicy wytwarzania burgundów. Spodziewaliśmy się, że ukaże nam się Ojciec Schulza w jakiejś manierycznej pozie, w szlafmycy, z menzurkami pełnymi burgunda i będzie nam dawał cenne rady odnośnie jego degustowania.
Jednak miejsce Ojca zajęła, jak najbardziej rzeczywista, recepcjonistka, która jako żywo kojarzyła nam się z proustowską Albertyną. Jej oniryczna postać narzucała takie skojarzenia. Obserwowaliśmy ją wszyscy przy wejściu i wyjściu z hotelu. Za każdym razem mieliśmy wrażenie, że czytamy jakieś „znaki w głębi smutnych i pokornych źrenic Albertyny, na jej policzkach okrywających się gwałtownym i nie wytłumaczonym rumieńcem, w hałasie drzwi otwieranych nagle” jak pisał Proust. Recepcjonistka-Albertyna odprawiała nas wzrokiem na kolejne winiarskie wyprawy, jak matka syna na wojnę, a myśmy tak też się czuli jadąc do kolejnej burgundzkiej wioski żadni poznania. W poszukiwaniu istoty burgunda. To może być podobne wyzwanie do poszukiwań proustowskiego straconego czasu. Wyjeżdżaliśmy codziennie. Nasze wędrówki rozpoczęliśmy od Santeney, przed którym ktoś złośliwie przestrzegał, że niby życie jest zbyt krótkie aby pić wina z Santenay. Nie miał racji. Byliśmy potem w: Montrachet, Mersault, Volnay, Beaune. Tam pijaliśmy wina i białe i czerwone. Ile pinot noir może mieć smaków i kontekstów? Na ile sposobów można go zrobić? Czy chardonnay można lepiej zrobić niż tutaj? Czy posmak masła orzechowego nie jest jakoś sztucznie poczęty (in vitro) w chardonnay z Montrachet? Gdy wieczorem wracaliśmy do hotelu Albertyna cierpliwie czekała, miała źrenice w kolorze burgunda. Rano znowu witała nas zielonym spojrzeniem. Patrzyła na nas ze smutkiem, a w sumie ze współczuciem. Wiedziała chyba, że nie odnajdziemy Świętego Grala pinot noir. Pewnie wszyscy goście hotelu szukali i nikt go nie znalazł, bo jeżeli znajdzie się w jednym dniu doskonałość, niby szczyt możliwości, to w kolejnym dniu znajduje się jego zaprzeczenie w postaci innej doskonałości. To poszukiwanie można porównać z pracą Syzyfa. Albertyna znała tę tajemnicę. Chciała nam chyba pomóc rozwikłać ten paradoks, ale nic nie mówiła, w ogóle się nie odzywała, tylko odbierała bądź wydawała nam klucz z wielkim, drewnianym breloczkiem w postaci gruszki, a może butelki wina. Słowa były zbędne, ponieważ przeznaczenie musi się wypełnić, jak w tragedii greckiej, i my musimy sami dojść, że nie ma rozwiązania paradoksu pinot noir. Jest kontinuum i jest nieskończoność i nie ma kresu drogi, nie ma też szczytu. Bo jeżeli nawet poznamy wszystkie wina w Burgundii, to za rok pojawią się nowe, inne od tych już poznanych. Jeszcze naiwnie wierząc w pomyślność naszej misji udaliśmy się do kolejnych wiosek Cotes de Nuits, gdzie kosztowaliśmy czerwone wytwory, wprost niesamowite w: Saint Geroges, Vosne Romanee, Vougeot, Chambertin, Chambolle. Tam pinot noir był bardziej monumentalny, mroczny, ale i fascynujący swoją tajemnicą. Czy finisz wina może trwać tak długo, zamieniając się w ciągle trwające wspomnienie? Cały czas przychodziły nam takie, retoryczne pytania. Nabierały one także cech kompulsywnych natręctw. Wtedy już zaczęliśmy rozumieć, że początkowy cel naszej podróży do Burgundii był nieco naiwny. Nie byliśmy też rozczarowani, bo coś jednak zrozumieliśmy. Albertyna to chyba zauważyła, bo jej wzrok był wesoły, a miał pewien optymistyczny blask i błysk. Coś jej zawdzięczaliśmy. Przecież już samą swoją obecnością w recepcji naprowadzała nas na właściwe tory. Jej ulotna obecność była jakoś podobna do efemerycznego pinot noir. Jeżeli pinot noir miałby płeć, to byłby z pewnością heteroseksualną kobietą, kuzynką Albertyny, a może nawet samą Albertyną. Szwagier to pierwszy chyba zrozumiał. Któregoś dnia, po wizycie u kilku winiarzy w Chambolle Musigny napisał list do Albertyny, który bez ceregieli jej wręczył, ściślej: położył wraz kluczem z gruszką na ladzie-recepcji. List był napisany w proustowskiej manierze, a i wprost związany z jego dziełem.
Odczytał nam jego treść i wyjawił cel tego listu. Oto jego treść:
Szanowna Pani,
jeżeli chcesz uniknąć fatalnego przeznaczenia, to zrezygnuj z jazdy konnej, szczególnie w majątku swojej ciotki w Turenii. Dziękuję Ci także za pomoc w zrozumieniu prawdziwego celu naszej podróży.
Treść tego listu miała oczywisty związek z powieścią Prousta „Nie ma Albertyny” i tragicznej śmierci Albertyny podczas jazdy konnej, właśnie u swojej ciotki w Turenii. Cieszyliśmy się z ostatniego zdania, ale żałowaliśmy, że szwagier nie użył w nim liczby mnogiej i nadał swojej korespondencji wyłącznie osobisty charakter. Obawialiśmy się także o szwagra, bo wiedzieliśmy, jak tragicznie zakończył się afekt miłosny Swanna, doskonale opisany w pierwszym tomie PSC W stronę Swanna. Wiedzieliśmy także, że szwagier nie jest skłonny do nadmiernych egzaltacji. Na szczęście.
Widocznie szwagier uznał, że ten list to za mało, bo w ostatnim dniu naszego pobytu w Burgundii zakupił bukiet trzynastu róż w kolorze dojrzałego burgunda i wręczył naszej Albertynie przy odjeździe. Ona w milczeniu przyjęła bukiet. Wyszła potem przed hotel i żałośnie patrzyła na nasz odjeżdżający samochód. Jechaliśmy jednak nie w stronę Guermantes, a w stronę Dijon, potem Krakowa. Towarzyszyła nam refleksja, że Burgundia to bodaj najwspanialszy region winiarski świata.
Przyjemny tekst. Kiedyś w zamierzchłych czasach wino pakowało się najczęściej w gazetę, a dzisiaj okazuje się, że można je także opakować w całkiem przyjemną literaturę;) Proszę o więcej takich tekstów!