sobota, 8 marzec 2014
Degustacja u Szepsego
Znowu jesteśmy w Tokaju. Który to już raz? Jechaliśmy z Nowego Sącza. Jazda przez Słowacje wyraźnie się dłużyła. Puste przestrzenie Słowacji mają metafizyczny charakter, dodatkowo urozmaicane dziurami w asfalcie, który omijaliśmy jak Body Miller tyczki slalomu specjalnego. Przetrwaliśmy smętny nastrój i z nadzieją wjechaliśmy do Tokaju. Dziur w asfalcie jakby było mniej. Dzień zapowiadał się upalnie, a jadąc na południe odczuwaliśmy jeszcze bardziej, że Tokaj ma doskonały klimat, zimy łagodne lata umiarkowanie gorące, na jesieni mgły, które osiadają na winnicach doskonale wpływając na szlachetną pleśn botrytis.
Słońce jaśniej świeciło, temperatura przed 10.00 dochodziła 27 stopni. Mijamy Abaujszanto, mijamy dom i winnice Marty Wille-Baumkauff, Niemki, która osiadła w Tokaju, aby tworzyć doskonałe wina pochodzące spod góry Krakau, nazwanej na cześć polskich importerów od ponad 400 lat sprowadzających wina do polskiego Krakowa. Nie odwiedzimy tym razem zawsze gościnnej Marty, bo jedziemy na umówione spotkanie do samego Istvana Szepsego, absolutnego króla regionu Tokaj, a może i całych winiarskich Węgier. Jego siedziba nie w Budapeszcie, a w skromnym, cichym i uroczym Mad. Prawdziwa wielkość preferuje często takie miejsca. Wybierane są zapewne dlatego, aby poprzez kontrastowanie jeszcze lepiej podkreślały klasę i znaczenie osób, które je wybrały na swoją siedzibę. Chcieliśmy umówić się z Szepsy via e-mail, ale nie potwierdził. Czy nas przyjmie? Znudzenie podróżą zamieniło się w nieco nerwowe oczekiwanie na rozstrzygnięcie. Mijamy drogę do Tallay i już ostatnia prosta i jesteśmy w Mad, wieża kościoła i niedaleko nowa siedziba Istvana.
To zabawne, bo byliśmy już u wszystkich liczących się winiarzy Tokaju i został nam tylko Szepsy. „Tylko” to niedobre słowo, należy napisać „został nam aż Szepsy”. Jeździliśmy do Tokaju od 10 lat, średnio jeden, albo dwa razy do roku. Odwiedzaliśmy metodycznie wszystkich winiarzy, wioska za wioską, winnica za winnicą, butelka za butelką. Istvan Szepsy był nietknięty. Kiedyś szwagier będąc w Budapeszcie zakupił butelkę osławionego Urugaya 2002 i rozlaliśmy ją w miłej kompanii zachwycając się każdą kroplą. Teraz będziemy mogli skosztować u źródła wszystkich wspaniałości. Jeszcze jeden zakręt i wyłoniła się hacjenda Szepsego, na małym wzgórzu, poniżej kościoła. Na szczęście zastaliśmy gospodarza, przywitaliśmy się tyle oficjalnie, co serdecznie. Bardzo szybko znaleźliśmy się w nie dużej piwnicy. Wina były przygotowane. 4 wina wytrawne i 2 słodkie – szamorodny i aszu 6-putonowy. Nie będziemy opisywać poszczególnych win, bo każde z nich godne jest osobnego tekstu. Nasza degustacja przerodziła się, na nasze szczęście, w rodzaj umiarkowanej biesiady, ponieważ znalazły się na stole kolejne tytuły, kolejny cudowny furmint, kolejny rocznik 6-putnowego cacka.
Wydarzyła się wówczas zabawna, ale i znacząca historia, w której zdecydowanym bohaterem stał się szwagier, nieco przypadkowo w sumie. Otóż, Istvan widząc estymę z jaką kosztujemy kolejnych win postanowił zaprezentować nam dwa zupełnie niezwykłe wina. Przyniósł dwie zakurzone butelki bez etykiet. Oświadczył, że to dwa stare furminty, jeden z nich otrzymał ocenę 95 punktów, a drugi pełne 100 punktów! Czas jakby wolniej zaczął płynąć w oczekiwaniu, rzadkie powietrze piwnicy stężało, dyskusje ucichły. Istvan, dobrym zwyczajem Kany Galilejskiej, otworzył butelkę ocenioną na 100, majestatycznie nalał trunku wszystkim zebranym. Zapadła absolutna cisza. Wszyscy wąchali, wpatrywali się w złocisty płyn szukając światła aby ocenić przejrzystość, w końcu kosztowali, rachując każdą krople. Wino było cudowne, czyste, promieniste, płynne złoto w kieliszku. Nie było kontrowersji, a milcząca zgoda i uznanie doskonałości, która na nas spłynęła. Milczenie trwało długą chwilę; Istvan obserwował nasze uniesienie z dumą, ale i ciekawością. Brakowało olimpijskiego podium i hymnu węgierskiego. Szwagier wyraźnie pobladł z wrażenia i opuścił na chwilę piwnicę. Rozumieliśmy, że chciał złapać świeżego powietrza po takiej dawce wrażeń. Odczekaliśmy pewną chwilę, podczas której padały zdawkowe opinie na temat kosztowanego wina, w sumie oczywiste, a nawet banalne: great, excelent, outstanding. Istvan otworzył podczas nieobecności szwagra drugą butelką, tę która otrzymała 95 punktów. Nalał wszystkim, zaczęliśmy kosztowanie. Po chwili szwagier wkroczył dostojnie, Istvan nalał mu do kieliszka wina z nowej butelki. Szwagier zamyślił się, wpatrując się w wino, koncentrował się, po czym zdecydowanym ruchem przechylił kieliszek, siorbnął z gracją spory haust. Przymknął powieki, zakołysał się na nogach, wzniósł prawice z palcem wskazującym wyprostowanym i celującym gdzieś w dal, chyba w spojenie sufitu piwnicy. Przełknął i wypalił niespodziewanie, że to jest to samo wino, które poprzednio pił. Nie zdziwiony, zasugerował, że Istvan nalał mu wino z pierwszej butelki. Zapadała cisza, a nawet konsternacja. Wiedzieliśmy, że Istvan wyraźnie nalał wino z drugiej butelki. Istvan jeszcze raz skupiony skosztował wino, z pierwszej i drugiej butelki. Potwierdził, że wino jest to samo, a on po prostu przyniósł omyłkowo dwie te same butelki. Po czym podszedł do szwagra i mocno uścisnął mu dłoń, wpatrując się głęboko w jego oczy z czułością, ale i szacunkiem.
Wśród nas był także znany, węgierski dziennikarz winiarski, znawca win Istvana. On wyraźnie nabrał do nas respektu, trochę się skulił i wycofał, spuścił pół tonu głos. Nikt nie zauważył pomyłki, poza szwagrem. Wszyscy byliśmy zdumieni, ktoś nawet zaczął bić brawo. Tym razem chcieliśmy podium i polskiego hymnu. Uwiarygodniliśmy się zupełnie w oczach Istvana i gwiazdy krytyki winiarskich Węgier. Szwagier został absolutnym bohaterem degustacji, bo nawet sam Istvan Szepsy nie zauważył pomyłki, a szwagier zauważył. Byliśmy dumni ze szwagra, który o dziwo nie zrozumiał sytuacji i uważał, że Istvan nalał mu z tej samej butelki dwukrotnie. To była wspaniała degustacja koronująca w sposób doskonały nasze tokajskie peregrynacje. Wracaliśmy do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku z domieszką dumy. Szwagier nie przestał uważać, że Istvan nalał mu wina dwukrotnie z tej samej butelki. To skromny człowiek, ale czasem kokieteryjny. Myśmy wiedzieli swoje, byliśmy dumni z niego i za niego. Odwiedziliśmy jeszcze młodego wilka tokajskiego winiarstwa Attila Hamonna, skosztowaliśmy czterech win, ale niestety nie dane nam było skosztować furminta z działki Hatari, także 6-putniowego brakło dla nas. Z pewnym rozczarowaniem opuściliśmy Erdobenye, uroczą wioskę winiarską na skraju regionu Tokaj. Wieczorem zjedliśmy gęsie wątróbki w tokaju aszu, przepijając winami bez większej historii. Wspominaliśmy ciągle niesamowitą wizytę w podwojach Istvana Szepsego. To był udany wyjazd.
Już po przyjeździe zorganizowaliśmy uroczystą degustacje win tokajskich i skosztowaliśmy kilka ciekawych pozycji, głównie win wytrawnych od kilku doskonałych producentów w tym od Istvana Szepsego. Następnym razem przeczytajcie co wówczas piliśmy, może zachęci to do jeszcze bardziej do tokajskich win i trudnych wytrawnych furmintów.
Tak dla sprostowania: Marta Wille-Baumkauff nie jest Niemką tylko Węgierką. Miała męża Niemca.
Sympatyczna relacja
Uwielbiam tokajskie, moim ulubionym producentem jest Oremus, no ale Szepsy to … Szepsy. Polecam także nową szkołę tokajską, którą rzeczywiście reprezentuje Hamonna, ale nie tylko on, ale także Demeter, Kikelet, Bott, Pendits. Ciekawe wina robi Tinon, i Molnar. Z tokajskimi jest tak, że jak się raz skosztuje, to już się zostaje z tym winem. Niech żałują ci, którzy nie pili, ale zawsze mają okazję.